dziękuję uprzejmie. dziękuję z góry. dziękuję za uwagę. dziękuję za zaproszenie. dziękuję, dobrze. dziękuję, wzajemnie. dziękuję, że pytasz. Have a look at the English-Georgian dictionary by bab.la. Translation for 'dziękujemy' in the free Polish-English dictionary and many other English translations.

„Jesteśmy współpracownikami ku waszej radości” (2 KOR. 1:24). 1. Czym korynccy chrześcijanie sprawili radość Pawłowi? BYŁ 55 rok Apostoł Paweł przebywał w portowym mieście Troada, ale nie mógł przestać myśleć o Koryncie. Kilka miesięcy wcześniej dotarła do niego smutna wiadomość, że wśród tamtejszych braci dochodzi do nieporozumień. Powodowany ojcowską troską, napisał do nich wtedy list, żeby ich skorygować (1 Kor. 1:11; 4:15). Ponadto wysłał tam swojego współpracownika Tytusa, chciał bowiem otrzymać informacje z pierwszej ręki. Teraz spodziewał się go w Troadzie, spragniony wieści o Koryntianach. Niestety, Tytus się nie zjawił. Cóż było robić? Paweł odpłynął do Macedonii, gdzie ku swej radości w końcu go spotkał. Dowiedział się, że korynccy bracia pozytywnie zareagowali na jego list i gorąco pragną go ujrzeć. Kiedy to usłyszał, ‛jeszcze bardziej się uradował’ (2 Kor. 2:12, 13; 7:5-9). 2. (a) Co Paweł napisał do Koryntian na temat wiary i radości? (b) Jakie pytania rozważymy? 2 Zaraz potem Paweł napisał do Koryntian drugi list. Oświadczył w nim: „Nie jakobyśmy byli panami waszej wiary, lecz jesteśmy współpracownikami ku waszej radości, bo stoicie właśnie dzięki swej wierze” (2 Kor. 1:24). Co Paweł miał na myśli? I jakie znaczenie ma ta wypowiedź dla dzisiejszych starszych? NASZA WIARA I NASZA RADOŚĆ 3. (a) Co Paweł miał na myśli, gdy pisał: „Stoicie (...) dzięki swej wierze”? (b) Jak dzisiejsi starsi wzorują się na Pawle? 3 Paweł wspomniał o dwóch istotnych aspektach naszej służby dla Boga — o wierze i radości. Na temat wiary napisał: „Nie jakobyśmy byli panami waszej wiary, (...) bo stoicie właśnie dzięki swej wierze”. Paweł przyznał, że bracia w Koryncie pozostawali niezachwiani nie dzięki niemu czy jakiemuś innemu człowiekowi, lecz dzięki swojej własnej wierze w Boga. Dlatego nie widział potrzeby kontrolowania ich wiary i nie zamierzał tego robić. Był przekonany, że są wiernymi chrześcijanami, którzy pragną czynić to, co słuszne (2 Kor. 2:3). Dzisiejsi starsi naśladują przykład Pawła, ufając, że bracia przejawiają wiarę i służą Bogu z właściwych pobudek (2 Tes. 3:4). Nie ustalają w zborze sztywnych reguł, lecz odwołują się do zasad biblijnych i wskazówek organizacji Jehowy. Nie są przecież panami wiary swoich braci (1 Piotra 5:2, 3). 4. (a) Co Paweł miał na myśli, gdy napisał: „Jesteśmy współpracownikami ku waszej radości”? (b) Jak starsi naśladują postawę Pawła? 4 Apostoł oznajmił też: „Jesteśmy współpracownikami ku waszej radości”. Mówił tu o sobie i swoich bliskich towarzyszach. Skąd taki wniosek? W tym samym liście przypomniał Koryntianom o dwóch takich osobach. Napisał, że głosił wśród nich o Jezusie razem z Sylwanem i Tymoteuszem (2 Kor. 1:19). Ponadto za każdym razem, gdy w listach używał określenia „współpracownicy”, chodziło o jego bliskich towarzyszy, takich jak Apollos, Akwilas, Pryska, Tymoteusz czy Tytus (Rzym. 16:3, 21; 1 Kor. 3:6-9; 2 Kor. 8:23). A zatem pisząc: „Jesteśmy współpracownikami ku waszej radości”, Paweł zapewnił Koryntian, że on i jego towarzysze pragną z całych sił pomnażać radość wszystkich członków zboru. Obecnie chrześcijańskim starszym przyświeca podobny cel. Usilnie pragną pomagać braciom ‛służyć Jehowie z weselem’ (Ps. 100:2; Filip. 1:25). 5. Odpowiedzi na jakie pytanie teraz rozważymy i nad czym powinniśmy się zastanowić? 5 Niedawno gorliwym braciom i siostrom z różnych stron świata zadano pytanie: „Jakie wypowiedzi i czyny któregoś ze starszych pogłębiły twoją radość?”. Omówimy teraz ich spostrzeżenia. W trakcie analizy zastanów się, jak ty odpowiedziałbyś na to pytanie. Zastanów się też, jak sam możesz rozbudzać ducha radości w swoim zborze *. „POZDRÓWCIE PERSYDĘ, NASZĄ UMIŁOWANĄ” 6, 7. (a) Jak starsi mogą naśladować Jezusa, Pawła i innych sług Bożych? (b) Dlaczego pamiętaniem imion braci sprawiamy im radość? 6 Wielu chrześcijan mówi, że ich radość się pogłębia, gdy starszy okazuje im osobiste zainteresowanie. Jednym z podstawowych sposobów, w jaki może to robić, jest naśladowanie przykładu Dawida, Elihu i samego Jezusa (odczytaj 2 Samuela 9:6; Hioba 33:1; Łukasza 19:5). Każdy z tych sług Bożych dawał dowody szczerego zainteresowania drugimi, posługując się ich imionami. Także Paweł rozumiał, jak ważne jest pamiętanie i używanie imion współwyznawców. Kończąc jeden ze swych listów, imiennie pozdrowił przeszło 25 członków zboru, między innymi Persydę. Napisał: „Pozdrówcie Persydę, naszą umiłowaną” (Rzym. 16:3-15). 7 Niektórym starszym zapamiętanie imion i nazwisk przychodzi z wielką trudnością. Ale jeśli postarają się to zrobić, niejako mówią współwyznawcom: „Jesteś dla mnie ważny” (por. Wyjścia 33:17). Nadzorcy przyczyniają się do radości braci zwłaszcza wtedy, gdy zwracają się do nich imiennie podczas prowadzenia studium Strażnicy lub innych zebrań (por. Jana 10:3). „PONIOSŁA WIELE TRUDÓW W PANU” 8. W jaki ważny sposób Paweł wzorował się na Jehowie i Jezusie? 8 Paweł okazywał też zainteresowanie drugim, szczerze ich chwaląc. Jest to kolejny ważny sposób przysparzania braciom radości. Do Koryntian napisał: „Mogę się wami wielce chlubić” (2 Kor. 7:4). Te wyrazy uznania musiały chwycić ich za serce. Paweł podobnie wypowiadał się o innych zborach (Rzym. 1:8; Filip. 1:3-5; 1 Tes. 1:8). A gdy w swoim liście do Rzymian wymienił Persydę, wspomniał, że „poniosła wiele trudów w Panu” (Rzym. 16:12). Jakże ta pochwała musiała pokrzepić tę wierną siostrę! Chwaląc innych, Paweł wzorował się na Jehowie i Jezusie (odczytaj Marka 1:9-11; Jana 1:47; Obj. 2:2, 13, 19). 9. Dlaczego pochwały przyczyniają się do radości w zborze? 9 Również dzisiaj starsi są świadomi, jak ważne jest mówienie braciom, że są cenni (Prz. 3:27; 15:23). Wyrażając uznanie, starszy w gruncie rzeczy daje do zrozumienia: „Dostrzegam to, co robisz. Naprawdę się dla mnie liczysz”. Współwyznawcy rzeczywiście potrzebują słów aprobaty ze strony starszych. Wiele osób podpisałoby się pod tym, co powiedziała pewna pięćdziesięcioparoletnia siostra: „W pracy rzadko słyszę pochwałę. Panuje tam chłodna atmosfera rywalizacji. Kiedy więc starszy chwali mnie za coś, co zrobiłam w zborze, to bardzo pokrzepia i podnosi na duchu! Umacnia mnie to w przekonaniu, że mój niebiański Ojciec mnie kocha”. Podobnie wyraził się brat samotnie wychowujący dwójkę dzieci. Jakiś czas temu został serdecznie pochwalony przez jednego z nadzorców. Jak to na niego wpłynęło? Mówi: „Słowa starszego dodały mi skrzydeł!”. Szczerze chwaląc współwyznawców, starszy wlewa w ich serca otuchę i pomnaża ich radość. A to z kolei dodaje im sił, by wytrwale kroczyli drogą do życia i ‛się nie zmęczyli’ (Izaj. 40:31). „ABYŚCIE PAŚLI ZBÓR BOGA” 10, 11. (a) Jak starsi mogą brać przykład z Nehemiasza? (b) Co pomoże starszemu „udzielić jakiegoś daru duchowego” podczas wizyty pasterskiej? 10 W jaki jeszcze szczególnie istotny sposób starsi mogą okazywać osobiste zainteresowanie braciom i przyczyniać się do radości w zborze? Wyciągając rękę do tych, którzy potrzebują pokrzepienia (odczytaj Dzieje 20:28). Kiedy tak postępują, naśladują duchowych pasterzy z dawnych czasów. Zobaczmy na przykład, co zrobił wierny nadzorca Nehemiasz, gdy dostrzegł, że niektórzy jego żydowscy bracia duchowo osłabli. Biblia donosi, że natychmiast wstał i zaczął ich zachęcać (Nehem. 4:14). To samo starają się robić dzisiejsi nadzorcy. ‛Wstają’, czyli wykazują inicjatywę, żeby pomóc współwyznawcom zachować silną wiarę. Chcąc zachęcić poszczególnych braci i siostry, odwiedzają ich w domach, jeśli tylko pozwalają na to okoliczności. Podczas takich wizyt pasterskich pragną im „udzielić jakiegoś daru duchowego” (Rzym. 1:11). Co pomoże starszym wywiązywać się z tego zadania? 11 Przed dokonaniem wizyty pasterskiej starszy powinien poświęcić trochę czasu na pomyślenie o danej osobie. Z jakimi problemami się ona zmaga? Jakie myśli mogą ją zbudować? Jakie wersety albo przeżycia postaci biblijnych pasują do jej sytuacji? Zastanowienie się nad takimi kwestiami pomoże starszemu przeprowadzić konstruktywną, a nie zdawkową rozmowę. Podczas wizyt pasterskich taki brat pozwala współwyznawcom się wypowiedzieć, a sam uważnie słucha (Jak. 1:19). Pewna siostra powiedziała: „To bardzo podnosi na duchu, kiedy starszy słucha cię całym sercem” (Łuk. 8:18). Dzięki przygotowaniu starszy może podczas wizyty pasterskiej „udzielić jakiegoś daru duchowego” 12. Kto w zborze potrzebuje zachęt i dlaczego? 12 A komu należy składać wizyty pasterskie? Paweł zachęcał chrześcijańskich nadzorców: „Zważajcie (...) na całą trzodę” (Dzieje 20:28). Rzeczywiście, wszyscy członkowie zboru potrzebują zachęt, również głosiciele i pionierzy, którzy od lat wiernie pełnią służbę. Dlaczego wsparcie duchowych pasterzy jest im niezbędne? Ponieważ takie mocne duchowo osoby też czasami czują się przytłoczone naciskami ze strony niegodziwego świata. Aby zilustrować fakt, że nawet silny sługa Boży może niekiedy potrzebować pomocnej dłoni, rozważmy pewne wydarzenie z życia króla Dawida. „ABISZAJ (...) PRZYSZEDŁ MU NA POMOC” 13. (a) Jakie okoliczności usiłował wykorzystać Jiszbi-Benob? (b) Dzięki czemu Abiszaj zdążył przyjść z pomocą Dawidowi? 13 Krótko po namaszczeniu na króla młody Dawid stanął oko w oko z Goliatem z rodu Refaitów, odznaczających się ogromnym wzrostem. Odważnie się z nim zmierzył i go zabił (1 Sam. 17:4, 48-51; 1 Kron. 20:5, 8). Po latach, podczas bitwy z Filistynami, ponownie spotkał się z olbrzymem — Jiszbi-Benobem, który też pochodził z rodu Refaitów. Tym razem jednak omal nie stracił życia. Dlaczego? Nie dlatego, że zabrakło mu odwagi, ale dlatego, że zabrakło mu sił. W Biblii czytamy: „Dawida ogarnęło zmęczenie”. Kiedy Jiszbi-Benob zauważył ten moment jego fizycznej słabości, postanowił go zabić. Ale zanim zdążył ugodzić Dawida, „Abiszaj, syn Cerui, od razu przyszedł mu na pomoc i zadał cios Filistynowi, i go uśmiercił” (2 Sam. 21:15-17). Dawid o włos uniknął nieszczęścia! Jakże musiał być wdzięczny, że Abiszaj miał na niego baczenie i błyskawicznie przyszedł mu z pomocą, gdy jego życie było zagrożone! Jakie wnioski wyciągamy z tej relacji? 14. (a) Dzięki czemu udaje się nam stawiać czoła różnym wyzwaniom? (b) Jak starsi mogą pomagać współwyznawcom odzyskać siły i radość? Podaj przykład. 14 Na całym świecie lud Jehowy pełni dla Niego służbę pomimo różnych przeszkód ze strony Szatana i jego popleczników. Niektórzy z nas stają w obliczu olbrzymich wyzwań, ale dzięki pokładaniu ufności w Jehowie potrafimy zmierzyć się z takimi „Goliatami” i dać im radę. Czasami jednak ciągła walka ze światem sprawia, że czujemy się zmęczeni i zniechęceni. Jesteśmy wtedy słabsi i istnieje niebezpieczeństwo, że moglibyśmy zostać pokonani przez problemy, z którymi kiedy indziej byśmy sobie poradzili. W takich okolicznościach wsparcie udzielone w porę przez starszego może pomóc nam odzyskać radość i siły. Potwierdza to wiele osób. Sześćdziesięcioparoletnia pionierka wspomina: „Jakiś czas temu źle się czułam i służba kaznodziejska mnie wyczerpywała. Jeden ze starszych zauważył, że straciłam energię, i mnie zagadnął. Przeprowadził ze mną budującą rozmowę na podstawie fragmentu Biblii. Zastosowałam jego sugestie i bardzo mi to pomogło”. Dodaje też: „Jak to dobrze, że ten brat dostrzegł moją słabszą formę i życzliwie zareagował!”. Jakże bezpiecznie się czujemy, wiedząc, że kochający starsi mają na nas baczenie i — podobnie jak niegdyś Abiszaj — są gotowi ‛przyjść nam na pomoc’. „ŻEBYŚCIE ZNALI MIŁOŚĆ, KTÓRĄ (...) ŻYWIĘ DO WAS” 15, 16. (a) Dlaczego bracia szczerze kochali Pawła? (b) Dlaczego my kochamy naszych troskliwych starszych w zborze? 15 Bycie pasterzem wiąże się z ciężką pracą. Starsi spędzają niekiedy bezsenne noce na modlitwie i rozmyślaniu o trzodzie Bożej lub na niesieniu współwyznawcom duchowej pomocy (2 Kor. 11:27, 28). Mimo to spełniają swoje obowiązki ofiarnie i z radością, tak jak Paweł, który napisał do Koryntian: „Z największą chęcią wydam siebie i zostanę całkowicie wydany za wasze dusze” (2 Kor. 12:15). Aby umacniać braci, Paweł faktycznie się nie oszczędzał, gdyż bardzo ich kochał (odczytaj 2 Koryntian 2:4; Filip. 2:17; 1 Tes. 2:8). Nic dziwnego, że i bracia darzyli go szczerą miłością! (Dzieje 20:31-38). 16 My także kochamy naszych troskliwych starszych i w osobistych modlitwach dziękujemy za nich Jehowie. Pomnażają oni naszą radość, osobiście się nami interesując. Czujemy się wzbogaceni składanymi przez nich wizytami pasterskimi. Cieszymy się, że śpieszą nam z pomocą, gdy jesteśmy przytłoczeni z powodu presji świata. Tacy troskliwi starsi rzeczywiście są ‛współpracownikami ku naszej radości’. 2. Jakie jest pochodzenie wyrażenia „całym sercem”? Wyrażenie pochodzi od narządu serca, który symbolizuje emocje i uczucia. Metaforycznie bycie z kimś całym sercem oznacza oferowanie szczerego, głębokiego wsparcia płynącego z serca. 3. Czy możemy używać wyrażenia „moje serce kieruje się do Ciebie” w kontekście zawodowym? Tekst piosenki: Żyj z całych sił I uśmiechaj się do ludzi Bo nie jesteś sam Śpij, nocą śnij Niech zły sen Cię nigdy więcej nie obudzi Teraz śpij Niech dobry Bóg Zawsze cię za rękę trzyma Kiedy ciemny wiatr Porywa spokój Siejąc smutek i zwątpienie Pamiętaj, że Jak na deszczu łza Cały ten świat nie znaczy nic a nic... Chwila, która trwa Może być najlepszą z Twoich chwil... Idź własną drogą Bo w tym cały sens istnienia Żeby umieć żyć Bez znieczulenia Bez niepotrzebnych niespełnienia Myśli złych Jak na deszczu łza Cały ten świat nie znaczy nic a nic... Chwila, która trwa Może być najlepszą z Twoich chwil... Najlepszą z Twoich chwil Niech dobry Bóg Zawsze cię za rękę trzyma Kiedy ciemny wiatr Porywa spokój Siejąc smutek i zwątpienie Pamiętaj Jak na deszczu łza Cały ten świat nie znaczy nic a nic... Chwila, która trwa Może być najlepszą z Twoich chwil... Najlepszą z Twoich chwil/x2 Dodaj interpretację do tego tekstu » Historia edycji tekstu
Znajdujesz się na stronie wyników wyszukiwania dla frazy na pożegnanie wszyscy razem z całego serca pełnym gazem. Na odsłonie znajdziesz teksty, tłumaczenia i teledyski do piosenek związanych ze słowami na pożegnanie wszyscy razem z całego serca pełnym gazem. Tekściory.pl - baza tekstów piosenek, tłumaczeń oraz teledysków.
PrezentacjaForumPrezentacja nieoficjalnaZmiana prezentacji * - najpopularniejszy informator edukacyjny - 1,5 mln użytkowników miesięcznie Platforma Edukacyjna - gotowe opracowania lekcji oraz testów. Scenariusz przedstawienia poetycko-muzycznego dla rodziców jest jedna z wielu form podziękowania za wspieranie inicjatyw i działalności ucznów w nauczaniu zintegrowanym. „Dziękujemy...” scenariusz przedstawienia poetycko – muzycznego dla rodziców Cel główny: podziękowanie za wspieranie inicjatyw i działalności uczniów w nauczaniu zintegrowanym„ Dom” Emilia WaśniowskaJest jedno takie miejsce na ziemi,gdzie nie jesteśmy sami,w którym możemy wesoło pogadaćz najzwyklejszymi jest nasz dom,z milionami nim – budzimy się, jak w gnieździe bezpiecznie splecionymz mocnych ramion taty lub witamy naszych drogich i kochanych tym szczególnym dniu słowem i piosenką pragniemy wyrazić naszą miłość i wdzięczność – za dobroć, cierpliwość, za serce, które tak wiele rozumie i tak wspaniałomyślnie wybacza. Recytator: Chciałbym w tym dniu powiedziećjakieś ciepłe słowo....Jakąś wyrazić myśl pragnienie owo Tak jakoś trudno ubrać w odpowiednie słowoWięc powiem prosto i szczerze„Kocham Cię, Mamo,Kocham Cię Tato.” Recytator:Jest nas dwadzieścia ośmioro,a prawie same mieli nasi rodzicePrzez te trzy lata oświadczamy,stojąc tutaj w komplecie,że są oni najmocniej kochani przez nas na mocno, jak inni ludziewszyscy razem wzięci,więc ten dzisiejszy dzień uczcimywspaniałym dla nich ten być musimamy i taty godny,do innych, zwykłych prezentówcałkiem już tych laurekz serduszkiem i im coś innego...Ale co?Już wiem. Pieniędzy wymyśliłaś!Nie mamy ich przecież...I mieć nie będziemy,O czym wszyscy nie pieniądze przyszłymi do myślałam o czymś całkiem czymś, co posiada wartość wprost bezcenną –Chyba się zgodzicie co do tego ze co wartość bezcenną ma jest – jak wiadomo wam wszystkim – ucieka nieubłaganie,za żadne skarby go nie dostaniesz,ni go przechytrzyć, ni go zawrócić,czas nie ma ceny, nie da się tak niedawno, gdy byliśmy maliRodzice tak wiele czasu nam ranka, dzwonek wesołyTen, co nas teraz budzi do szkołyIm też melodię piękną wygrywałI do kołyski naszej ich na melodię „Panie Janie”Droga Mamo, drogi Tato,Rano wstań, rano wstańWszystkie dzwony biją, Wszystkie dzwony biją,Bim, bam, bom./uczniowie śpiewają i grają na fletach prostych/Recytator:Dziwicie się?Poznaję po waszych minachNie mieliśmy o tym pojęciaIle nasi rodzice co dzieńMieli z nami odgadnąć proszę was,Skąd oni wtedy brali czasBy jeszcze tak bardzo, bardzo kochać nas. „Dla mojej matki” – E Szymański Było kiedyś tak dobrzeW długie fałdy sukienki schować głowę,wiedzieć, że mnie nie głośno śpiewało we mnie serce maleńkieOgromnego szczęścia poemat. Dni były pełne CiebieI sny jak Ty ciepłeI każda radość miała Twój głos, Twoje imięNie wiedziałem, co znaczy nienawidzić i cierpiećByłem z Tobą, Ty byłaś przy Twój głos kołysał mnie do snu,Twój uśmiech oddalał wszystkie lęki i koszmaryDotyk Twych rąk przynosił spokój i radośćU twych kolan świat znowu był dobry i bezpieczny.„Co ci dam?”- Maja WaszakZa to Mamo, że co rok czujnie strzeżeszKolorowych i spokojnych mych snów,Za to, Mamo, że ci zawsze mogę wierzyć,Że rozumiesz mnie nawet bez słówCóż ci za to mogę dać najdroższa Mamo?„Dla mamy „ – Mika CzetarZe wszystkich kwiatów świataChciałabym zerwać słońceI dać je potem Tobie Złociste i „Walczyk dla Mamy”Och, Mamo, kiedy dorosnęna pewno będę muzykiem i wtedy tobie przyniosęswe serce w nutach ukryteRef: A dziś przynoszę ci kwiaty zerwane na naszej łące. Pachnące chabry i maki otrzymasz z dziecięcych Mamo, kiedy dorosnęna pewno będę malarzemi wtedy Tobie przyniosęcudowny pejzaż z obrazemRef:Och, Mamo, kiedy dorosnęna pewno będę grzeczniejszyi kiedy tylko poprosiszzaśpiewam lub powiem mnie, stroiłaś, wiązałaś kokardy, prasowałaś falbanki..Jakże byłaś dumna patrząc na przy Twoim boku przeżywałam pierwszą wędrówkę do przedszkolaA potem z niepokojem czekałam na Twoje przyjścieRecytator:Pamiętam jak ściskałem Twoją rękęIdąc pierwszy raz do szkołyI nie wiem, kto był bardziej zdenerwowanyCzy Ty, czy ja?Stałem w dużym tłumie i cały czas Szukałem wzrokiem Twojej czułem się bezpieczny widząc, Że się do mnie ze mną pisałaś kółeczka, laseczki, literkiZ Tobą składałem pierwsze słowa w Elementarzu Chodziłaś na wywiadówki, a ja zawsze czekałem na Twój powrótWchodziłaś do pokoju, uśmiechałaś się i mówiłaś do mnie „ Jesteś moją dumą i pociechą”. „Mama”Już puka... Drzwi otwieram samaI co dzień wołam na te słowaSłowa najmilsze: „przyszła Mama”.-Mamusiu, jak Ci poszła praca?A Ty – czy byłaś grzeczna, zdrowa-Mamo, tak lubię, kiedy potem chwilę w kątku,Opowiadamy wszystko sobieO pracy, szkole, od początkuZmęczone i szczęśliwe obiePiosenka: „Moja mama” z płyty KOCHAM MOJĄ MAMĘ „Do czego służy tatuś”Do czego służy tatuś?Na przykład do prania,Kiedy za dużo pracy, miewa w domu trzepania dywanów, jazdy odkurzaczemDo chodzenia z córeczką, na lody, na strugania ,gdy złamie się twardy ołówekDo wkładania do mojej skarbonki wspinaczki, gdy sobie przed ekranem usiadłDo pomagania w lekcjach, tez miewam kiedy się gazetą, jak tarczą zasłania,Przynoszę mu kolorową książkę do czytaniaI razem wędrujemy do ostatniej tego służy tatuś dobrze mojego tatę,Chodzę z nim na spacer,Wtedy jest tyle słońcaWtedy nigdy nie kiedy mój tatuśWraca z pracy do domuJa zawsze mojemu tacieMogę powiedzieć – się zepsuje latawiec,Wrotki, samochód lub rowerMój tato rower naprawi I dalej ruszaj w tato mi opowiadaO gwiazdach i ptakach w obłokachDlatego mojego tatęTak bardzo, bardzo kocham. „Spacer z tatą”: Małgorzata Mrózek-Dąbska /podręcznik/A kiedy będzie słońce i lato,pójdziemy sobie na spacer z będę miała nową sukienkę,tato będzie mnie trzymał za wolno, prosto przed siebie,będziemy liczyć chmury na niebiebędziemy liczyć drzewa przy drodzebędziemy skakać na jednej kino, szkołę, aptekę,jeszcze spojrzymy z mostu, na rzekę,jeszcze okruchy rzucimy falom,kupimy w kiosku różowy już będę bardzo zmęczonatato posadzi mnie na ramiona.(tacy będziemy jak nikt szczęśliwi)A wokół ludzie będą się dziwići wszyscy będą patrzyli na tojak na barana niesie mnie o tacie: „Co powie tata?” „Wiersz dla mamy i taty”: Emilia WaśniowskaKiedy deszcz kapie i straszy,Gdy muszę zjeść talerz kaszyGdy rower wciąż łańcuch gubi,Gdy myślę, ze nikt mnie nie lubi,WtedyPrzytulić się do taty muszę szybkoTatuś nazwie mnie jak zwykle...srebrna rybką,pożartuje, w nos da prztyczka i jedzie,Kasza pyszna, A deszcz?Niech sobie pada na zła wracam z podwórka,Bo w rajstopach znowu dziurka,Gdy mnie pani w szkole zgani,To co robię? Też pytanie!WtedyPrzytulić się do mamy muszę szybko,W jej sukience ukryć minę beksy brzydką,Razem z mamą zaszyjemy wstrętną dziurę,A od jutra siedzieć w ławce będę się do tatyPrzytulić się do mamyNajpewniejszy to ratunek i się do mamyPrzytulić się do tatyI już smutek, już zmartwienie w mig ucieka. Recytator:Tylko Wy potrafiliście cieszyć się nawet Z najdrobniejszego mojego sukcesuDziś moja dobra, moja kochana MamoDziś mój dobry, mój kochany TatoPrzepraszam Was za wszystkie troski i pt. „Dziękujemy”Dziękujemy, dziękujemy Całym sercem, z wszystkich siłDziękujemy, dziękujemyZa przeżyte szczęścia chwil Czasem w życiu brakuje Tego słowa dziękuję Co pomaga i innym i nam Po co w ciszy je więzić Niech uleci najprędzej W tej piosence swobodnej jak ptakRecytator:Dziękujemy za dobre dzieciństwoSpokojny, bezpieczny domZa sobotnie wieczory pachnące Smakowitym ciastemZa to, że jesteście w naszym za zrozumienie,Za to, ze nie gniewacie się Gdy coś zniszczymy, gdy czasami o lekcjach zapomnimy,gdy rodzeństwu przeszkadzamyi wam mało za uśmiech i miłość,bo tak naprawdę to dobrze wiemy,że nas kochacie i wszelkie psoty nam „ Dziękuję Ci Mamo”Dziękuję Ci Mamo, najlepiej jak umiemNajprościej, z potrzeby sercaI chcę Cię wyśpiewać,I chcę Cię namalować, opisać w swoich wierszach. Bo kocham Cię Mamo,Najczulej jak umiem,Najmocniej z całego sercaI chcę Cię wyśpiewaćI chcę Cię namalować, opisać w swoich Mama się rozchmurzy, Bo ja już jestem Mamie, ile się postaramOd dzisiaj, od zarazBędę mniej brudził ubrania,By nie było nic do praniaI w ten sposób każdy z nas Podaruje mamie tata się rozchmurzy,Choć pokój się zakurzył,To zetrę ścierką cały kurz,Wyniosę na dwór śmieci,Jak inne duże w ten sposób każdy z nas podaruje Tacie Mamusiu i drogi Tato!Od swych dzieciakówOprócz uścisków oraz buziakówPrzyjmijcie życzenia, no a do tegoCo dzień choć trochę czasu woń, kwiatów łanDziś w podzięce składamy WamNiech ich szept i zapach świeżyNaszych rodziców szczęściem darzy Wszyscy :I życzymy Wam :Sto lat – najmocniej, najszczerzejSto lat – niech żyją rodziceSto lat – Wam gramy, śpiewamySto lat – i więcej i jeszcze Jeszcze sto, a nawet grają i śpiewają „ Sto lat”, wręczają przygotowane laurki z życzeniami,zapraszają na słodkie przyjęcie. Opracowała: Wiesława Szum Literatura: J. Długosz – „Imprezy i uroczystości w procesie dydaktyczno – wychowawczym klas początkowych” K. Lenkiewicz – „Wybór wierszy okolicznościowych dla klas I – III” „Życie Szkoły”Umieść poniższy link na swojej stronie aby wzmocnić promocję tej jednostki oraz jej pozycjonowanie w wyszukiwarkach internetowych: X Zarejestruj się lub zaloguj, aby mieć pełny dostępdo serwisu edukacyjnego. zmiany@ największy w Polsce katalog szkół- ponad 1 mln użytkowników miesięcznie Nauczycielu! Bezpłatne, interaktywne lekcje i testy oraz prezentacje w PowerPoint`cie --> (w zakładce "Nauka"). Publikacje nauczycieli Logowanie i rejestracja Czy wiesz, że... Rodzaje szkół Kontakt Wiadomości Reklama Dodaj szkołę Nauka Dziękujemy wszystkim prywatnym darczyńcom, naszym nieocenionym przyjaciołom – całej rodzinie Orlików, rodzinie Boguckich, Pani Sylwii Hudzickiej, Pani Dorocie Dragan – Bojarskiej, Fitness for Ladies, Lajkers Club, Stowarzyszeniu Kondycja, Sushi strefie, Szarej Eminencji i wielu innym, dzięki którym licytowaliśmy naprawdę wspaniałe vouchery, piłki itp.– wylicytowane kwoty
Tekst piosenki: Wiem, że przyjdzie taki dzień Gdy pożegnam się By założyć własny dom Niedaleko stąd Nie zapomnę mamo gdy Przy mnie byłaś ty I spełniałaś dobre sny Ucząc jak mam żyć Nie wiem tato czy ty wiesz Że nie bałam się Kiedy byłeś zawsze tuż Tak jak dobry Bóg Mamą kiedyś będę i ja Komuś szczęście dam Wiem, że tylko dzięki wam Dobro w sobie mam. Dzięki Wam... Dodaj interpretację do tego tekstu » Historia edycji tekstu
dm-z całych sił - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk.
Pobierz Czcigodny Księże Kardynale Gospodarzu, Czcigodni Księża Kardynałowie, Bracia w posłudze pasterskiej, Szanowni Członkowie rodziny, także zakonnej, śp. zmarłego księdza kardynała Stanisława Nagy! Drodzy Bracia i Siostry, w przeczytanej przed chwilą Ewangelii Pan Jezus po wygłoszeniu pochwały św. Jana Chrzciciela i jego trudów głoszenia Królestwa Bożego na ziemi nie omieszkał także zauważyć niebezpieczeństw, na jakie narażają się ludzie zarozumiali, odrzucając szansę na przyjęcie zbawienia. Umyka im bowiem fakt, że inicjatywa zbawienia ludzkiego pochodzi od Pana Nieba i Ziemi, który ma upodobanie nie w tych roztropnych i mądrych, nie w oklaskiwanych i cenionych, ale w zwyczajnych ludziach pokornego serca. I tylko człowiek szczery, autentycznie prostego serca jest w stanie przyjąć Boże Objawienie. Tylko takiemu Jezus objawi Ojca, pozwoli mu poznać, kim jest Ojciec, czyli wprowadzi go w tajemnicę Trójcy Świętej. Wielka to obietnica i szansa fascynującej przygody, której etapami są przyjaźń z Jezusem, Jego pomoc, pokrzepienie i ukojenie w utrudzeniach życiowych, wreszcie przejście do Domu Ojca, gdzie jest mieszkań wiele przygotowanych nam od założenia świata. Ale Królestwo Boże dostępne jest dla tych, którzy w jakiś sposób zdołali upodobnić się do Jezusa. Uczyli się od Niego, który jest cichy i pokorny sercem, i nie stracili Go z oczu, ilekroć był głodny i spragniony, samotny, chory, uwięziony czy potrzebujący pomocy. Całe chrześcijańskie powołanie jest wezwaniem do uwielbienia Boga i miłości bliźniego, i to takiej miłości, jakiej wzór zostawił nam Jezus. Wiara jest darem, łaską – powie nam teologia, którą można przyjąć lub pominąć i odrzucić. Przyjęcie daru staje się szansą wejścia w nową rzeczywistość, jakże często nieznaną, może zadziwiającą bogactwem nowych tajemnic, ale i wymagań. Wiara wiele wyjaśnia. Pobudza rozum i wolę. Uruchamia i poszerza ludzką miłość, ale i rodzi jeszcze więcej pytań. Jednakże sprawia, że w szukaniu odpowiedzi człowiek już nigdy nie jest sam. Jednym z tych ważnych i trudnych pytań jest pytanie o cel życia ludzkiego, o życie po śmierci, o transcendencję, nadprzyrodzoność. Odpowiedzi najchętniej szukamy u samego Jezusa. Odpowiedzią jest Jego śmierć i zmartwychwstanie. Ale czy zawsze łatwo jest przyjąć jego wyjaśnienia, zwłaszcza kiedy łączą się z wymaganiami? Tymczasem każde nowe życie i każda śmierć stawia nas przed perspektywą nowości i potrzeby otwarcia się, wejścia w tajemnicę, która zaledwie się przed nami uchyla. Ojciec Święty Franciszek w czasie tegorocznej homilii w Wigilię Paschalną, rozważając reakcję Niebios oraz apostołów na śmierć oraz zmartwychwstanie Jezusa, zauważył: „nowość często budzi w nas lęk, także nowość, którą przynosi nam Bóg. Nowość, jakiej Bóg od nas oczekuje. Jesteśmy jak apostołowie z Ewangelii i często wolimy się trzymać naszych pewności. Zatrzymać się przy grobie z myślą o zmarłym, który ostatecznie żyje jedynie w pamięci historii. Boimy się niespodzianek Boga. On zawsze nas zaskakuje. Nie zamykajmy się jednak na nowość, którą Bóg pragnie wnieść w nasze życie”. Spróbujmy zatem także na nasze życie i naszą śmierć spojrzeć nowym wzrokiem. Spójrzmy też na śmierć naszych bliskich w nowy sposób. Bo śmierć otwiera nowy etap w historii człowieka, każdego człowieka. Widzieliśmy to i ciągle jesteśmy świadkami, jak żyje błogosławiony Jan Paweł II nowym życiem po swojej ziemskiej śmierci, a dziś widzimy, jak w to nowe życie wchodzi przyjaciel naszego błogosławionego Papieża śp. ks. kard. Stanisław Nagy. Jan Paweł II wśród wielu darów miał i ten, że wyzwalał przyjaźń, i to taką, która mobilizowała do wysiłku na rzecz dobra, która wiązała z nim nowymi więzami we wspólnym trudzie na rzecz prawdy i w walce o wierność wartościom. W ten sposób wokół naszego Papieża gromadziło się wielu przyjaciół świeckich i duchownych. Ale przyjaźń ze śp. kardynałem Nagy, podobnie jak z ks. prof. Tadeuszem Styczniem, była mu potrzebna znacznie głębiej i mocniej, bo bez niej jego pontyfikat byłby inny, uboższy. Kim zatem był, według ludzkiego spojrzenia, śp. ks. prof. Stanisław Nagy? Urodził się 92 lata temu w Bieruniu Starym, w śląskiej, górniczej rodzinie. Był najmłodszy z sześciorga rodzeństwa. Jego matka zmarła, gdy miał cztery lata, ale atmosfera tej śląskiej rodziny była zawsze wrażliwa na to, co katolickie i polskie. Jego ojciec i bliscy brali udział w powstaniach, walcząc o przynależność Górnego Śląska do Polski. To była atmosfera, którą oddychał, to była szkoła jego życia. Kardynał Stanisław Nagy to wybitna postać Kościoła w Polsce. Należy do pokolenia, które niosło w sobie kilka epok. Ich młodzieńcze ideały egzaminował i hartował ciężki okres II wojny światowej, a każda wojna jest wymierzona przeciwko człowiekowi i dlatego staje się okresem deptania praw ludzkich i Bożych. Nigdy nie jest łatwo przechodzić suchą nogą po zaminowanych bagnach nienawiści. Po okresie nazizmu przyszedł na naszą Ojczyznę czas zafałszowania komunistycznego i kolejne zmagania o wolność, prawdę, sprawiedliwość. Młody Stanisław Nagy, podobnie jak jego starszy brat Franciszek, wstąpił do Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego w Krakowie i tu 8 lipca 1945 roku przyjął święcenia kapłańskie z rąk ks. bp. Stanisława Rosponda. Z Krakowem pozostał związany do końca życia. Mimo że wkrótce miał rozpocząć studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie uzyskał wszystkie możliwe stopnie naukowe. Stosunkowo wcześnie jak na tamte warunki – bo w roku 1968 – uzyskał tytuł docenta, czyli samodzielnego pracownika naukowego, co w czasach dozowanej wobec Kościoła katolickiego i jego katolickiej uczelni wolności nie było proste ani łatwe. Ksiądz profesor Nagy reprezentował sobą poważny warsztat naukowy. I był – jak wspominają jego uczniowie – nauczycielem i mistrzem solidnym, ale i wymagającym. Wiedział bowiem, że racjonalna troska o fundamenty wiary jest dla każdej religii sprawą pierwszorzędnego znaczenia. Wiedział też, że rozum i wiara nie sprzeciwiają się sobie, ale wspierają wzajemnie, wyrastając z jednego źródła prawdy: tej przyrodzonej, sprawdzalnej umysłem myślącego człowieka i tej wiecznej, nadprzyrodzonej, której źródłem jest Bóg. To przecież Pan Jezus powiedział o sobie, że jest „Prawdą, Drogą i Życiem”. Miłość do prawdy dodawała kolejne motywy ku jej obronie, a nawet pomagała w promocji licznych szkół powoływanych do istnienia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Szkoły teologicznej, w której służył ks. kard. Stanisław Nagy, a i szkoły filozoficznej, której jednym z wybitnych przedstawicieli był ks. Karol Wojtyła, z którym już w tamtych czasach nawiązał bliski, przyjazny kontakt. Profesorowie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i Akademii Teologicznej w Warszawie z tamtych lat to nie tylko wybitni naukowcy, ale jakże często giganci ducha, którzy nie tylko ratowali Kościół w Polsce przed zepchnięciem go na margines życia intelektualnego i kulturalnego. Ale przez solidny warsztat pracy sprawili, że wykształcenie duchowieństwa w Polsce, a potem – odkąd stało się to możliwe – także wykształcenie katolickiego laikatu nie ustępowało innym krajom wolnego świata, często je nawet dystansując. Z wdzięcznością i w duchu wierności prawdzie trzeba dziś o tym powiedzieć, żegnając jednego z tych wybitnych ludzi nauki Kościoła katolickiego: ci ludzie mieli odwagę nie pytać o to, o czym wszyscy mówią, ale o to, o czym milczą. W oparciu o Ewangelię tworzyli hierarchię wartości i konsekwentnie przez całe życie jej bronili. Tajemnicą ich oddziaływania było to, że w sprawach wiary nie tylko wiedzieli, ale tą wiarą żyli, dzielili się nią i dawali świadectwo, że Jezusa spotkali osobiście i spotykali nieustannie na różnych drogach swego życia. Przejście na emeryturę nie osłabiło woli życia i działania księdza profesora kardynała Stanisława Nagy, a nominacja biskupia i kardynalska dodała jeszcze rumieńców jego woli życia i pracy dla Kościoła, za który poczuł się teraz w nowy sposób odpowiedzialny. Póki zdrowie pozwalało, brał udział w Konferencjach Episkopatu, zabierał głos, dając świadectwo swojej wrażliwości. Ciągle szukał sposobu życia i nie ustawał w aktywności, nawet gdy to życie było już utrudnione i prawie niemożliwe: pisał, wygłaszał referaty, pokazywał się z coraz ciekawszej strony, jakby niósł w sobie tajemnice, wiedzę głębszą o życiu, tym, co dobre i złe, co niebezpieczne dla Kościoła i Narodu. Całym sercem angażował się w aktualne wydarzenia i dlatego z niepokojem o szeroką wolność środków przekazu bronił Radia Maryja i Telewizji Trwam. Korzystał z każdej okazji, aby docenić wartość ich posługi. Wiedział, czuł to całym sobą, że prawdziwe współczesne zderzenie cywilizacji nie nastąpi między Wschodem a Zachodem, ale między Zachodem i Postzachodem, czyli wewnątrz samego Zachodu, czego jesteśmy przecież świadkami na co dzień. Ksiądz kardynał Nagy nie bał się tej sytuacji, ale wiedział, że trzeba budzić zdrowe siły drzemiące w ludziach i Narodzie. Może warto przypomnieć sobie przynajmniej niektóre z jego ostatnich myśli pisanych z niepokojem o los Kościoła, któremu służył całym sercem, i o los Narodu, którego życie, jak każdy Polak, nosił w sobie. W wywiadzie z marca zeszłego roku mówił: „Śledząc sytuację w Polsce, pragnę podkreślić dwie zasadnicze sprawy, ogromnie ważne dla przebudzenia się katolików w Polsce. Po pierwsze, każdy z nas musi solidnie znać swoją wiarę, znać chrześcijaństwo (…) poznać, co mówi Kościół, co mówi do nas Ojciec Święty, (…) a mówi o nowej ewangelizacji, bo myśmy stracili starą wiarę! (…) Miłość do Ojczyzny dla nas, Polaków, to przez wieki było coś bardzo ważnego. Patriotyzmowi też zawsze przewodził Kościół, który go uczył i osłaniał, będąc zawsze z Narodem”. Niepokoił się o katechezę w szkole i próby spychania jej na margines nauczania dzieci i młodzieży. Mówił: „Wychowanie religijne to jeden z najbardziej istotnych obowiązków rodziny i jej przedłużenia, tj. szkoły. (…) Jeszcze za Polski sanacyjnej komuniści robili wszystko, ażeby to wychowanie katolickie zostało podminowane. Kiedy przyszła komuna, to pierwszą rzeczą było wyrzucenie konkordatu, zdeptanie prawa do ochrony życia i wyrugowanie katechezy ze szkoły”. Dziękujemy dziś Panu Bogu za piękne kapłaństwo śp. ks. kard. Stanisława Nagy. Kapłaństwo wypełniane codzienną troską o uświęcenie świata, modlitwą uwielbienia Boga i wynagradzania za zło i grzech ludzi. Było też troską o przyjście Królestwa Bożego do ludzkich serc, walką o prawo Boga do obecności w życiu ludzi i całych społeczności. Ale nasz profesor jako teolog fundamentalny z pewnością by dodał, że kapłaństwo to także udział w funkcji proroczej Chrystusa. A prorocy zawsze są potrzebni, aby przypominali nam prawdy, o których wolelibyśmy raczej zapomnieć, aby mówili, jak wyglądają dzisiejsze sprawy, o których wolelibyśmy nie mówić, których nie widzimy i nie słyszymy. Dziękujemy Ci, Księże Kardynale Stanisławie, za to, że pokazałeś pełne piękno kapłaństwa służebnego, przydatnego Bogu i ludziom. I z całą ufnością polecamy Cię Miłosiernemu Jezusowi, który niech przyjmie Cię do swojej chwały i niech On sam będzie Nagrodą za Twoje godne i piękne życie. Amen.
Provided to YouTube by Danmark Music GroupDziekujemy, calym sercem · Dziecięcy Zespół KatarzynkiNaszym mamom℗ Nevada MusicReleased on: 2013-01-01Composer: Dz PROLOGW przepastnych szufladach z małymi okienkami leżały części korpusów, ściśnięte jak portugalskie sardynki. Od lewej, w środkowym rzędzie — ręce. Niektóre nienaturalnie większe od pozostałych, inne zbyt małe, by mogły chwycić orzech, czasami oszpecone brakiem kciuka czy innego palca. Jedne bardziej opalone, inne mniej, pomiędzy nimi kilka rąk czarnych jak czekolada. W rzędzie niższym, w szufladkach również z okienkami, lecz nieco większymi, piętrzyły się nogi. Nogi posiniaczone, o kolanach wystających lub okrąglutkich jak u niemowlaka, dłuższe i krótsze, mniej lub bardziej ubrudzone. Nogi w większości przypadków miały stopy, ale nie zawsze. Niektórym nogom stóp brakowało — po prostu piszczele kończyły się i ciach, dalej nic. Takie przypadki leżały osobno. Potem głowy. To było naprawdę coś — każda głowa inna, niektóre całkiem łyse, inne z resztkami włosów zwisających z łysej czaszki jak strąki fasoli, a kolejne, zwłaszcza te nowsze, z bujną czupryną, z pasmami pofalowanych lub podkręconych włosów, sprawiających wrażenie zbyt obfitych, zbyt zdrowych jak na okoliczność leżenia w szufladzie z okienkami. Zwłaszcza że było to leżenie w oderwaniu od reszty korpusu. Włosy wyglądały, jakby ktoś rozczesał je naelektryzowaną szczotką i Florinda myślała czasem, że to one w pierwszej kolejności chciałyby nadal istnieć, być dotykane, związywane, dopieszczane. Jeśli ze wszystkich elementów posegregowanych w szufladach miałaby wybrać jeden, najbardziej ją rozżalający, byłyby to właśnie pukle złocistych włosów. Niezniszczalnych, niezmiennych, po prostu półce niżej zwykle trzymała oczy. Oczy były również na swój sposób szczególne, niektóre tak cenne, że Florinda wkładała je do zakręcanych słoiczków wyłożonych atłasową chusteczką. Słoiczki zaś ustawiała delikatnie, uważając, by ich nie pomieszać, by zawsze oczy brązowe stały w sąsiedztwie brązowych, a niebieskie przy niebieskich i tak dalej. Zaoszczędzała sobie w ten sposób pracy na wypadek pojawienia się konieczności wykonania pilnego to miejsce. Choć owszem, czasami miała wrażenie, że pracuje w kostnicy. Te kończyny w szufladach przy słabym wieczornym oświetleniu wyglądały jak kości — blade, bezkrwiste, statyczne, czekające na godny pochówek. Florinda miewała koszmary, w których szła polem, pustym polem i co jakiś czas potykała się o bezskórne piszczele, dłonie, przedramiona, stopy. Leżały na polu przez nikogo nieuprawianym, opuszczonym i czekały, aż ktoś je pozbiera. Więc schylała się i zbierała, nie myśląc zbyt wiele, bo nawet we śnie pamiętała, że przesada w myśleniu przynosi więcej szkody niż pomieszczeniu unosił się zapach kleju zmieszany z zapachem rozpuszczalnika. Florinda zwykła używać gorącego kleju, nici i drucików, zresztą użyłaby każdej możliwej i dostępnej metody, byle mieć pewność, że zrobiła wszystko, by dokonać ocalenia — jeśli już się tego podjęła. Miała zestaw cudonarzędzi, których nikomu nie pokazywała. Leżały w przeróżnych szufladkach biurka, zbyt cenne, by je pozostawiać na wierzchu. W końcu był to szpital i należało tu ratować, a nie unicestwiać. Dokonywała więc przeszczepów i operacji na otwartych ranach, przyszywała i scalała, choć niekiedy musiała też rozkroić to i tamto, przypominając sobie cały czas, że robi to dla dobra tym miejscu wszystko mogło się zmienić. Ci, którzy do niczego już się nie nadawali, odzyskiwali nagle siły i przez kolejne lata zachwycali swoją sprawnością. Ci, którym brakowało jakiejś części ciała, otrzymywali ją podczas jednej zaledwie operacji. Natomiast ci nieszczęśni, którym wydawało się, że są idealni, musieli podzielić się swoją urodą z bardziej jednak cel był jeden — przywrócić do życia. Czasem podarować zupełnie nowe. Lecz także czasem je odebrać. A wszystko w ciągu jednego zaledwie mgnienia 1Głosie,wyjdź z coś(Theodore Roethke)Wszedł po cichu do sypialni, nachylił się i ucałował ją w czoło. Drgnęła i zaraz przekręciła się na plecy.— Wychodzę na chwilkę — szepnął jej do ucha. Złapała go za rękaw i przytrzymała. Jej brązowe oczy, jeszcze zaspane, ale już przytomne, wyrażały pytanie. — Wszystko w porządku, kochanie, wychodzę na chwilę — powtórzył. — Po kapelusz i cicho zamknął za sobą drzwi. Schodził po schodach niemal na palcach. Nie chciał obudzić sąsiadów, było tak wcześnie. Wzdrygnął się na wspomnienie tamtej nocy. Było po dwudziestej drugiej i właśnie wstał od stołu, kiedy nagle poczuł, że coś jest nie tak. Zaraz potem usłyszał huk na dachu, jakby walił się komin, jakby coś ciężkiego spadało ze zwielokrotnionym hałasem. Zrozumiał, że dom drży. W kuchni brzęczały talerze. Lampa się kołysała. Stojąca na brzegu komody szklanka spadła i rozprysła się w drobny mak. Co się działo? Złapał Anę za rękę. „Szybko!” — krzyknął. Usłyszeli dudnienie, jakby coś ciężkiego przetaczało się po ulicy. Cała ziemia drżała. Wpełzli pod stół, ale tu było jak w pułapce. Ana bezgłośnie poruszała ustami i domyślił się, że to modlitwa. Przemknęło mu przez głowę, że zrobił błąd — należało zbiec na dół, z daleka od domów, od kruchych konstrukcji, które mogły zaraz runąć i przygnieść ich swoim ciężarem, pogrzebać ich za życia. Zdawało mu się, że pokój faluje, a z nim wszystkie sprzęty, wszystkie przedmioty. W jego rodzinnym Algarve trzęsienia się zdarzały, ale nigdy nie odczuwał z tego powodu takiego przerażenia jak tu, w Lizbonie. Trwało to wszystko chwilę. Później w telewizji powiedzieli, że wstrząsy o sile ponad sześciu stopni w skali Richtera i z epicentrum w pobliżu Taviry były odczuwalne w całym kraju. Rozpoczęły się o i trwały minutę. Dla niego to była cała wieczność, całe wszystko ucichło, wyszli na ulicę. Zgromadziło się tam wielu ich sąsiadów. To był 15 marca. Od tamtego czasu minął rok, ale niektórzy nadal o tym rozmawiali, wspominali, gdzie kto był. A inni dziękowali Bogu, że nie doszło do takiej tragedii jak wtedy, gdy Lizbona niemal cała została zmieciona z powierzchni ziemi na skutek wstrząsów, ognia i nie chciał myśleć zbyt wiele. Miał inne rzeczy do roboty, inne kołnierz, chroniąc się przed rześkim powietrzem, i wyszedł na ulicę. Uwierały go ukryte w klapie płaszcza kartki. Wydawało mu się, że ważą tonę, że nie może przez nie oddychać. Chciał jak najszybciej się ich pozbyć. Przyspieszył wyglądała, jakby była jeszcze zamknięta, ciężkie rolety przysłaniały okna, w środku musiało być całkiem ciemno. Rozejrzał się powoli, nikogo nie spostrzegł, zapewne wszyscy jeszcze spali. Niemal nie podnosząc ręki, zastukał cichutko w szybę, raz i dwa razy. Usłyszał kroki, skrzypnęła zasuwka w drzwiach. Chudy mężczyzna w okularach niemal wciągnął go do środka. Carlos chwilę potem był już z powrotem na zewnątrz. W małym kiosku na końcu ulicy kupił trzy paczki papierosów. Sprzedawca ledwo zaczął otwierać, ale nawet się nie zdziwił, że Carlos przychodzi tak wcześnie.— Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje, co? — zagadnął. — Wschód słońca nad Lizboną to dla mnie codzienność, a widzę, że i dla pana widok nieobcy. — Mrugnął okiem i położył papierosy na ladzie. — Robota dzisiaj goni?— Dziś wolne. — Carlos uśmiechnął się. Lubił tego człowieka. Zawsze miał dobre słowo dla klienta i odpowiedni towar. Poza tym w jego kiosku panował porządek. Wszystko było perfekcyjnie ułożone. Nie tak jak w innych, gdzie dzisiejsze gazety leżały na stercie razem z wczorajszymi, a papierosy sprzedawca podawał z rzuconego w kąt i wrócił pod dom. Wchodził po schodach znów ostrożnie, wolał nie narażać się wścibskim sąsiadom. Stanął przed drzwiami na ostatnim piętrze i zatrzymał się w pół ruchu. Wydawało mu się, że drzwi zamykał na klucz, a jednak teraz były lekko uchylone. Z mieszkania sączył się kojący głos Carlosa Mendesa w eurowizyjnym przeboju Verão. Ana musiała włączyć radio, chociaż spodziewałby się raczej zastać ją jeszcze w łóżku. Zaniepokoiły go te drzwi. Naprawdę zapomniał je zamknąć? W głowie pojawiły się tysiące myśli, jak iskierki ognia rozprzestrzeniły się w umyśle i sprawiły, że zrobiło mu się duszno. Miał złe przeczucia. Ale musiał wejść, przecież tam była Ana. Pchnął lekko klamkę i stanął oko w oko z niskim mężczyzną opierającym się o szafę.— Bom dia — powitał go ten, lekko się uśmiechając. — Wcześnie wstajesz, mój drogi — dodał. — Radziłbym ci się bardziej wysypiać.— Co pan tu… gdzie moja żona? — Carlos rzucił zaniepokojone spojrzenie w stronę sypialni. Kołdra była w nieładzie, a łóżko puste. — Gdzie ona jest? — powtórzył zdenerwowany.— Pańska żona? O tam. — Mężczyzna wskazał uprzejmie na kuchnię. — Spokojnie, nic jej nie dolega — dodał, chcąc poklepać Carlosa po ramieniu, ale ten zrobił szybki unik i ruszył w głąb siedziała na taborecie, na koszulę nocną zdążyła narzucić jego stary sweter. Jej twarz w pierwszych promieniach słońca, wpadających przez kuchenne okno była śmiertelnie blada, przypominała maskę z papier mâché, sztuczną i nienaturalną. Powietrze drgało, poruszane jej płytkim oddechem, w pokoju pachniało lękiem. Ana wydawała się przerażona niemal tak bardzo jak wtedy, gdy zatrzęsła się ziemia. Działo się coś niedobrego.— Kim panowie są? — zaczął, bo przecież oprócz tego niskiego był tu jeszcze ten drugi, wysoki, barczysty i owłosiony tak bardzo, że kłęby kręconych włosów wystawały spod kołnierzyka jego białej koszuli, pięły się dalej, na szyję i niemal przechodziły w gęsty zarost na twarzy.— Jesteśmy z sąsiedztwa, Carlosie. — Ten niższy się uśmiechnął, a kiedy to zrobił, Carlosa zalała fala gorąca. A więc znali jego imię. W sekundę zrozumiał, kim są.— Czego chcecie? — Starał się, by jego głos był pewny, a ton żądający wyjaśnień, ale zdał sobie sprawę, że z jego gardłem stało się coś dziwnego i słowa wibrują w niebezpieczny sposób. Powietrze nagle zgęstniało. Podszedł do Any, przecież musiał ją chronić, to było najważniejsze. Stanął za żoną, ręce położył na jej ramionach. Wyczuł, że lekko drży.— Chcemy ciebie, Carlosie — usłyszał.— Pomyliliście mnie z kimś innym — odpowiedział zbyt szybko.„Znowu źle” — pomyślał.— W naszych fachu rzadko dochodzi do pomyłek — odparł tamten. — Powinieneś to ułamek sekundy Carlos przymknął oczy. Prosił w duchu, by to nie działo się naprawdę. By ci ludzie po prostu wyszli z jego mieszkania, zamknęli za sobą drzwi, zniknęli, rozpłynęli się. Wróciłby do łóżka, położył się obok Any, objął ją ramionami i zapewnił, że nic się nie stało. Była taka krucha, zwłaszcza teraz, odkąd nosiła pod sercem ich dziecko. Zerknął w stronę drugiego pokoju. Mieli z Aną zamiar odmalować w nim ściany i wstawić tam dziecięce łóżeczko, które już teraz dostali od kuzyna. Na razie jednak Carlos trzymał w pokoju swoje papiery i książki. Z tego miejsca nie mógł stwierdzić, czy już tam weszli, czy już tam byli.— No dobrze — westchnął niższy mężczyzna. Najwyraźniej to on tu dowodził, ten barczysty był pewnie facetem od brudnej roboty. — Zbieramy się. Jeśli chciałbyś coś zabrać ze sobą, masz na to minutę. — A pani Barreto — zwrócił się do Any — już dziękujemy. I przepraszamy za to poranne nie poruszył się. Gorączkowo myślał. Przecież musiał zareagować, przekonać ich, że jest niewinny. Nie mogli tak po prostu wtargnąć do jego mieszkania i kazać mu iść ze sobą.— To pomyłka — powtórzył. Nic innego nie przychodziło mu do głowy, jego głowa była pusta. Zawsze uważał się za odważnego, zawsze sądził, że poradzi sobie nawet w najtrudniejszych sytuacjach, najbardziej ekstremalnych, a teraz proszę, stoi jak kretyn, niezdolny do obrony, niezdolny do wydukania choćby jednego sensownego wymienili znaczące spojrzenia. Ten wysoki i włochaty zaraz znalazł się przy Carlosie. Chwycił go za nadgarstki i boleśnie wykręcił dłonie. Carlos syknął i zobaczył, jak drugi mężczyzna wymownie odsłania poły marynarki i pokazuje mu broń. Zrozumiał. Ruszyli do drzwi. Odwrócił się jeszcze do Any, jej oczy się szkliły. Ten obraz wbił mu się w pamięć — kuchnia zalana słońcem, w cieple którego tak lubili pić poranną kawę, i Ana nieruchomo siedząca przy stole, zrozpaczona i piękna jednocześnie. Tak bardzo chciał ją potem wpakowali go do samochodu i ruszyli z głośnym warkotem. Ulica nadal spała, nikt nic nie zauważył. Carlos pomyślał, jakie to proste — zabrać człowieka z domu tak, żeby nikt nie powiedział nawet w dół, w wąskie uliczki starej dzielnicy i jechali dobrą chwilę. Zaparkowali niemal pod katedrą Sé, na wprost smutnego, białego budynku. Właśnie zakwitły tam 2Skwer na Graça, powstały pomiędzy rozgałęzieniem dwóch uliczek, zalany był słońcem, ale okalające go kamienice zaczynały rzucać już popołudniowy cień. Minęliśmy drzwi z pokaźnych rozmiarów tabliczką informującą, że tutaj znajduje się Clínica Dentária, i z ulgą stwierdziliśmy, że wystawione na zewnątrz stoliki nie należą do niej, tylko do umiejscowionej obok kawiarni. Pastelaria wyglądała jak większość w Portugalii — niepozorna witryna z rozciągniętą markizą i widocznym logo kawy — tu akurat była to Sical — trochę miejsca na zewnątrz i wewnątrz oraz niespiesznie obsługujący mężczyzna w bliżej nieokreślonym wieku. Z pewnością podawali tu kawę, jak mówią — najbardziej niezbędnego diabła ze wszystkich. Zamówiliśmy po małej cafezinho. Byłam zmęczona. Chodziliśmy po mieście od rana, błądząc w labiryntach starej Lizbony i szukając jej nieopowiedzianych historii aż do teraz, kiedy wybiła piąta i naprawdę padaliśmy z nóg. Wiktor zaraz wdał się w rozmowę z młodą Portugalką siedzącą przy stoliku obok. Odpalała jednego papierosa od drugiego, chcąc chyba odstraszyć natarczywe muchy krążące nad naszymi stolikami, ale im wcale nie przeszkadzały opary dymu wydobywające się z ust dziewczyny. Miała długie włosy i piękne oczy ocienione gęstymi rzęsami, spod których zerkała na Wiktora. Uśmiechnęłam się do niej niemal przepraszająco. Tak, byłam ze wspaniałym mężczyzną u boku, wiedziałam o tym. Tak jak i wiedziałam, że jej spojrzenia będą odbijały się od niego jak nieudolnie rzucane piłeczki bywałam o Wiktora zazdrosna. Jest facetem, który przyciąga uwagę kobiet, ledwo się uśmiechnie lub odezwie, jakby każdy jego drobny gest był zaproszeniem do bliższego poznania. Moje koleżanki, które uwielbiają z nim rozmawiać, twierdzą, że to kwestia posiadania pierwiastka kobiecej duszy. Wiktor go posiada, dlatego tak dobrze je rozumie, a czego kobieta pragnie bardziej niż zrozumienia? Ale moim zdaniem chodzi o coś innego. Moim zdaniem Wiktor ma w sobie coś nieuchwytnego, czego nawet ja do tej pory nie potrafię nazwać. Tego nie widać, ale to się podskórnie czuje — że z takim facetem przeżyje się coś kawy, była gęsta i słodka jak cukierek. Taką lubiłam najbardziej. Za dwa dni mieliśmy przenieść się na południowe wybrzeże Portugalii, zostawiając miasto za sobą. Myślałam o tym, co powiedział nam dzisiaj rano antykwariusz, u którego kupowaliśmy starą mapę Lizbony. Że Portugalia to Lizbona, a reszta to wieś i zagon kapusty. Nawet jeśli tak było, to nie mogłam się doczekać, żeby zobaczyć ciągnące się po horyzont gaje oliwne, rozrzucone po pagórkowatym terenie lasy piniowe i pachnące wysuszoną trawą alentejańskie przestrzenie z niewielkimi skupiskami starych, białych domów tu i wyjazd to były nasze powtórzone wakacje, moje i Wiktora. Prawdopodobnie ostatnie przed ślubem, który zaplanowaliśmy na przyszły rok. Mieliśmy spędzić je tylko we dwoje, ale w ostatniej chwili zabraliśmy Zo. Była moją przyjaciółką, teraz już naszą. Znałyśmy się od dawna, to ona pierwsza pojawiła się w moim życiu, nie Wiktor. Kiedyś pojechałyśmy razem do Barcelony, spałyśmy pod gołym niebem, przepędzane przez strażników z jednego parku do drugiego, aż nad ranem jakiś hotelowy boy ulitował się i pozwolił nam umyć zęby w pięciogwiazdkowej łazience. Potem poszłyśmy do pierwszej otwartej kawiarni przy Ramblach, po nieprzespanej nocy zwykła kawa smakowała jak napój bogów. Jeszcze tego samego dnia dojechałyśmy autostopem na nasz studencki obóz w Andaluzji. Zakochałyśmy się w tym samym facecie, ciemnowłosym Hiszpanie, a kiedy nie wybrał żadnej z nas, wzajemnie ocierałyśmy sobie łzy. To była tego rodzaju przyjaźń, jaka przydarza się raz czy dwa razy w życiu, nie więcej. Bezinteresowna. Przez te wszystkie lata widywałyśmy się częściej lub rzadziej, ale nie miało to wpływu na jakość naszej relacji, na rodzaj zaufania, jakim się obdarzałyśmy, na poczucie absolutnego pokrewieństwa. Różniłyśmy się w tak wielu rzeczach i miałyśmy różne doświadczenia, a mimo to czułyśmy się ze sobą jak siostry. To było gołębie załopotały skrzydłami obok moich stóp, wydziobując spomiędzy szpar w chodniku okruchy mojego palmiera.— Jestem głodna. — Zo szturchnęła mnie łokciem. Zo ciągle była głodna. Nie wiem, jak ona to robiła, ale jadła jak facet, a nadal wyglądała jak baletnica. — Tutaj nie zjemy nic oprócz słodkości — jęknęła. — Chodźmy, bo zaraz połknę ten porcelanowy rację. Witryna kawiarni obstawiona była tacami z najróżniejszych kształtów ciastkami, a w głębi widać było rzędy słonych przekąsek, ale nie należało liczyć na obszerniejsze menu. Spojrzałam na Wiktora. Nadal rozmawiał z piękną Portugalką i kończył dopijać kolejną kawę. Gdybym poznała go tutaj, przy tym stoliku, prawdopodobnie zainteresowałabym się nim po raz drugi. Przecież właśnie tak wszystko się zaczęło — przy kawie i croissancie. Byłam na służbowym wyjeździe, stałam z talerzem w dłoni, zastanawiając się, co wybrać ze szwedzkiego stołu, kiedy on odezwał się za moimi plecami: „polecam croissanty”. Tylko tyle: „polecam croissanty”. Prawie czułam jego słowa na swojej skórze. Usiadłam obok niego, tak jak teraz siedzi ta dziewczyna i przegadałam cały poranek. Wystarczyło tak niewiele, żeby przestawić moje życie na inny tor, tylko tyle — dwa słowa.— Idziemy? — rzuciłam teraz w stronę Wiktora. Dziewczyna skrzywiła się, wyraźnie jej to nie pasowało, ale i tak była na straconej pozycji. Wiktor uprzejmie się pożegnał i ruszyliśmy wieczór mieliśmy spędzić wyjątkowo. Planowałam z Zo niby przypadkiem trafić do naszej ulubionej tasca na skraju dzielnicy Bairro Alto, miałyśmy tam już zarezerwowany stolik. Dzisiaj były urodziny Wiktora. Być może o tym zapomniał, nigdy nie miał głowy do dat, nigdy nie pamiętał o rocznicach, świętach i składaniu życzeń, to ja zawsze nad tym panowałam. Miałyśmy więc z Zo nadzieję, że urodzinowy wieczór będzie dla niego długo siedzieliśmy przy butelce wina i grillowanych krewetkach, najlepszych, jakie w życiu jadłam. Na deser zamówiłyśmy duży kawałek czekoladowego bolo², w który włożyłyśmy symboliczną świeczkę. Wiktor dał się zaskoczyć, wiedziałam, że sprawiłyśmy mu przyjemność. W końcu nieczęsto spędza się urodziny w lizbońskiej tasca, słuchając fado zaśpiewanego specjalnie dla po północy, a mnie niespodziewanie rozbolała głowa. Być może wypiłam za dużo wina, a może zmęczenie dopiero teraz dawało o sobie znać. Położyłam się do łóżka, Zo przyniosła mi szklankę wody. Kiedy wyszła, Wiktor zamknął za nią drzwi i położył się obok mnie.— Dziękuję — powiedział, przyciągając mnie do siebie i dopasowując położenie swego ciała do mojego, akuratnie i przylegająco jak foremka. Jakby chciał mnie zapamiętać. — To było miłe z waszej głowę w zagłębienie przy jego obojczyku i przysunęłam nos do jego szyi. Lubiłam zapach Wiktora. Czasami wzbudzał we mnie poczucie bezpieczeństwa, a czasami rozbudzał zmysły. Teraz jednak oczy same mi się zamykały, nie miałam siły wypowiedzieć słowa. Dłoń Wiktora gładziła moje włosy i było to tak kojące, że zaczęłam natychmiast odpływać.— Zasypiasz? — spytał szeptem.— Mhm — mruknęłam niechętnie. Było mi tak dobrze, mogłabym przeleżeć w ten sposób całe życie. Pierś Wiktora unosiła się i opadała, słychać było miarowe bicie jego serca. Czasami w takich momentach zaczynał mruczeć, a ja po prostu zasypiałam. Podobno kocha się kogoś nie za coś ani nie mimo wszystko, ale dlatego, że nie można inaczej. Czułam właśnie coś takiego: kochałam Wiktora, ponieważ nie potrafiłabym go nie kochać.— O której chcesz jutro wstać? — pocałował mnie delikatnie w ucho.— Wybudzasz mnie, żeby zapytać, o której chcę jutro wstać? — wymamrotałam.— Nie, przepraszam, śpij już. — Wycofał się szybko.— Wstanę, kiedy ty wstaniesz, dobrze? — obiecałam i zasnęłam na jak ja tego potem 3Obudziłam się z uczuciem, jakby ktoś trzymał mnie za rękę. Mogłabym przysiąc, że czułam przed chwilą czyjś uścisk, czyjeś ciepło, czyjś dotyk. To był ten rodzaj pewności, za który dałabym sobie głowę uciąć. Musiałam mieć jakiś sen, a to była jego pozostałość — na wpół realne i gotowe zniknąć w każdej chwili wrażenie. Przymknęłam oczy, chciałam je zatrzymać, złapać jeszcze tę nić, pozwolić trzymać się za rękę. To było dziwaczne uczucie, pożądane, lecz trochę straszne zarazem. Nie wiedziałam, kto mnie trzymał i dlaczego, ale pamiętałam twarz. Spojrzenie jasnych oczu, patrzących prosto na mnie. Pragnęłam z całych sił przypomnieć sobie więcej szczegółów, więcej wrażeń, więcej danych, ale to było wszystko — tylko twarz i uścisk dłoni. Reszta snu rozpłynęła się w blasku słońca odbijającego się od białych ścian, w rodzących się powoli myślach. Czyjaś twarz z jasnymi oczami. Widziałam ją już wcześniej, śniła mi się, choć nigdy tak wyraźnie jak dzisiaj. Nie miała imienia i nie wiedziałam, do kogo należy. Myślę jednak, że gdybym zobaczyła tę twarz na ulicy, rozpoznałabym ręką na poduszkę obok, tam, gdzie położył się wczoraj Wiktor. Chciałam opowiedzieć mu o tym dziwnym odczuciu. Przekręciłam się. Wiktora nie było, poduszka wgłębiona jeszcze po ciężarze jego ciała, pamiętała jego ruchy. Pewnie poszedł pobiegać. Albo parzy mi poranną kawę. Czasem tak robił. Zamykał się w kuchni, a potem podawał mi na tacy śniadanie, pozwalając, bym poczuła się jak królewna. Zawsze lubił gotować, przyrządzać coraz to nowe dania, bawić się tym. Kiedy tylko miał trochę czasu, otwierał butelkę wina, zakładał fartuch kucharski i dawał ponieść się żywiołowi. Byłam mu za to wdzięczna, bo ja nie znosiłam pichcenia. Dla mnie było ono monotonną koniecznością, zajęciem wyzutym z przyjemności. Wiktor przemieniał je w twórczy proces, którego efekt końcowy zachwycał i rzucał na kolana, bez względu na to, kto próbował przygotowanych przez niego przysmaków — ja, nasi znajomi czy ktoś z rodziny. „Taki facet to skarb” — powtarzała moja mama, a przyjaciele już wpraszali się na kolejny ponownie oczy, a kiedy znów je otworzyłam, było już po dziewiątej. Musiałam przysnąć. Ziewnęłam i usiadłam, nasłuchując odgłosów dnia. W naszym wynajętym apartamencie panowała cisza. Nie było śniadania do łóżka, drzwi do sypialni pozostawały zamknięte. Wstałam i otworzyłam je, przeszłam do salonu. Panował w nim nieskazitelny porządek, który wzbudził we mnie uczucie niepokoju. Coś było nie tak. Ani jednego talerza zostawionego na stole, ani jednego okruszka na dywanie, jedynie papier ozdobny, w który zapakowałyśmy z Zo urodzinowy prezent Wiktora, leżał podarty pod stołem. Pchnęłam drzwi do drugiej sypialni. Tutaj też było pusto. Przepuszczone przez firanki światło padało na środek pokoju, z ulicy dochodziły ciche dźwięki miasta. Stukot kół jadącego na dole tramwaju wyrwał mnie z otępienia. Mieszkanie wyglądało tak, jakby nikogo oprócz mnie w nim nigdy nie było. Jeśli Wiktor i Zo wyszli gdzieś razem, dlaczego mnie nie obudzili? Przysiadłam na krawędzi kanapy. Niemożliwe, żeby wybrali się gdziekolwiek beze mnie. Zo zwykle spała dłużej niż ja, była typem sowy, markowała w nocy, odsypiała w dzień. Nie wiem, jaka diabelska siła mogłaby ściągnąć ją z łóżka o tak wczesnej porze. Na stole stał dzbanek z zaparzoną herbatą. Dotknęłam go, był jeszcze ciepły. W zlewie tkwiły dwa brudne kubki. Przeszłam dalej, do przedpokoju. Na wieszaku wisiał mój płaszcz, ale nie było kurtki Wiktora ani skórzanej baskijki Zo. Nie było też ich butów ani podręcznego plecaka Wiktora. Naprawdę musieli gdzieś wyjść. Nie obudzili mnie, a przecież miałam wstać wtedy, kiedy wstanie Wiktor. Tak mu obiecałam. Miałam nadzieję, że zaraz wyjaśni się ta zagadka, usłyszę zgrzyt kluczy w zamku i w progu stanie Wiktor w swoich butach do biegania albo Zo ze świeżymi bułeczkami w torbie. Spojrzałam w kierunku szafy. Chwyciłam gałkę i pociągnęłam ją, stare zawiasy cicho pisnęły i moja ręka zawisła w półce była tylko jedna walizka. 4Czekałam. Minęły trzy godziny, odkąd Wiktor i Zo zniknęli. Próbowałam przypomnieć sobie krok po kroku cały wczorajszy wieczór w poszukiwaniu jakiegoś znaku lub wskazówki, która podpowiedziałaby mi, dokąd mogli beze mnie pójść. Może rozmawialiśmy o czymś, co teraz mi umknęło, może na coś się umawialiśmy, a ja po dużej ilości wina i z bólem głowy tego nie zarejestrowałam? Może gdzieś na mnie czekają, może miałam do nich przyjść, gdy się wyśpię, gdy mi się polepszy? A może to była kontynuacja wczorajszej urodzinowej zabawy… jakiś żart, głupi dowcip… tylko na czym miałby on polegać?Nic nie przychodziło mi do głowy, żaden szczegół nie wydawał się dostatecznie ważny, żaden moment dostatecznie rano musiałam oddać klucze do mieszkania. Nasz wynajem się kończył, mieliśmy ruszyć przecież na południe. Zastanawiałam się, co zrobię, jeśli Wiktor i Zo nie pojawią się do tego czasu, jeśli nie powrócą. Czy powinnam pójść wtedy na policję? Zgłosić zaginięcie dwóch osób? Czy możliwe, że stało im się coś złego? Wyjrzałam przez okno od kuchni — do ziemi było blisko, mogłabym łatwo zeskoczyć, nic by mi się nie stało. Równie dobrze ktoś mógłby wspiąć się w drugą stronę: z ulicy do środka. To była stara kamienica, pierwsze piętro tak naprawdę było półpiętrem, okna umieszczono nisko nad chodnikiem. Wystarczyło stanąć na kwietniku, sięgnąć naszego parapetu i się podciągnąć. Dla kogoś sprytnego to żaden kłopot. Czy możliwe, żeby ktoś wszedł tutaj w nocy, rozpylił gaz… nie, nie, nie powinnam myśleć w ten sposób. Ja też tutaj byłam, dlaczego mnie miałby ktoś oszczędzić, a Wiktorowi i Zo zrobić krzywdę. Poza tym Wiktor i Zo zabrali swoje rzeczy. Gdyby coś im się przytrafiło, ich walizki nadal by tutaj lodówkę. Leżały w niej tylko jajko, pomidor i garść oliwek zakupionych wczoraj na targu przy Cais do Sodré. Chciałam kilka zjeść, ale mój żołądek zacisnął się w pięść, nie byłam w stanie nic przełknąć. Sięgnęłam po telefon i po raz kolejny wybrałam numer Wiktora. Czekałam, aż odbierze, aż przerywany sygnał zmieni się w nosowe „halo” mojego narzeczonego, aż usłyszę jego głos pełen ulgi „nareszcie, Inez!”, ale nic takiego się nie stało. Zo również nie odbierała. Po prostu zapadli się pod się, nie wypuszczając telefonu z rąk, na wypadek gdyby jednak zawibrował. Czułam się w tym mieszkaniu nieswojo. Było przestronne i jasne, a jednak już mi się nie podobało. Nie mogłam pozbyć się przekonania, że wydarzyło się tu coś złego. Że ktoś tu był, kiedy ja spałam, bezbronna i nieświadoma. To tak jakby za moimi plecami czaiło się śmiertelne niebezpieczeństwo, a ja nadal opalałabym się na leżaku. Głupio i bezmyślnie, ryzykując chłodny powiew wiatru za plecami i mimowolnie zadrżałam. Firanki poruszyły się i na moment wybrzuszyły. Podeszłam do okna, niebo w ciągu kilku chwil zdążyło zaciągnąć się szarymi chmurami, które nadpływały z jednego kierunku, przegrupowywały się, aż wreszcie szczelnie zakryły błękit, obecny jeszcze parę minut temu na niebie. Zbierało się na porządny deszcz. Zamknęłam wszystkie okna i przymknęłam wewnętrzne okiennice. Po mieszkaniu rozlała się cisza, która natychmiast zakłuła mnie w uszy. Zniknęło ciepłe południowe światło, przedmioty nabrały nagle wyrazistości. Dopiero teraz zauważyłam leżącą na stole pomiętą kartkę i zostawiony na niej długopis. Podeszłam szybko i podniosłam ją. Nie widniała na niej jednak ani jedna litera, ani jedna kropka. Tak jakby ktoś zamierzał coś napisać, ale nie zdążył lub się krople załomotały o parapet i zaraz potem deszcz z całą siłą uderzył w ulicę. Tutaj, za zamkniętymi oknami, słuchać było jednak tylko jednostajny szum. Nie wiem, ile to trwało, ile czasu siedziałam w bezruchu, trzymając w dłoni pustą kartkę. Wydawało mi się, że czas przestał płynąć, zawiesił się, nie przynosił żadnych potrafiłam zostać dłużej w mieszkaniu. Kiedy szum za oknem ucichł, wyszłam na ulicę. Na zewnątrz już nie padało. Powietrze pachniało mokrą gliną i przyjemnie chłodziło, ale ulica była śliska i należało ostrożnie stawiać kroki na nierównym lizbońskim bruku. W powietrzu wszystko było widać jak przez mgłę, jak przez zaparowane lustro. Ludzie gdzieś zniknęli, cały ten tłum przemieszczający się niedawno w kierunku Alfamy i z powrotem musiał gdzieś się schronić przed ulewą. Tylko jakiś ptak pojawił się na niebie, zrobił kółko nad moją głową i — nie poruszając skrzydłami — poszybował dalej. Nie podobało mi się to. Chwyciłam kamyk i rzuciłam go pod nogi. Nic, cisza. Czy ja z rozpaczy ogłuchłam? Usiadłam na ławce i zamknęłam oczy. Na całej ulicy słychać było tylko bicie mojego serca. Musiałam się uspokoić, wziąć kilka głębszych oddechów, policzyć do dziesięciu. Zacisnęłam pięści i wbiłam paznokcie w skórę. Tak, przynajmniej to było realne. Ból. Wszystko inne wydawało się złym snem, ale miałam nadzieję, że zaraz się on skończy i będzie jak dawniej, jak wcześniej. Znów powiał wiatr i poczułam na twarzy kilka zimnych kropel, które skapnęły gdzieś z góry. Musiałam siedzieć tak dobrych kilka minut, bo kiedy otworzyłam oczy, ulica była już inna. Teraz szli po niej ludzie, niektórzy pojedynczo, inni zbici w grupki, środkiem drogi jechał rozpędzony tuk-tuk. Po mgle ani śladu, kamienice nabrały kolorów, słońce zaczynało przebłyskiwać zza w stronę najbliższego sklepiku. Był tak mały, że zza sterty zgrzewek z wodą mineralną, ustawionych jedna na drugiej, prawie nie było widać sprzedającego. To było jedno z tych miejsc, w których można kupić wszystkie „przydasie” — od świeżych owoców po waciki do demakijażu, od papierosów po podręczny zestaw śrubokrętów i kiczowatych magnesów na lodówkę. Sprzedawca, starszy Azjata, siedział za ladą otoczony towarami i czytał gazetę. Podsunęłam mu pod nos komórkę ze zdjęciem Wiktora i zapytałam, czy widział tego mężczyznę. Podniósł głowę znad lektury i przyjrzał się zdjęciu. Przeniósł wzrok na mnie i patrzył przez chwilę, jakby sobie coś przypominał. Prosiłam w duchu, żeby potrafił mi pomóc.— Tak — oświadczył wreszcie. — Widziałem.— Naprawdę? Naprawdę go pan widział? — ucieszyłam się. Nareszcie jakiś ślad.— Oczywiście. — Sprzedawca skinął głową zadowolony, że okazał się przydatny.— Kiedy?— Kiedy… — wymamrotał, szperając w pamięci. — Nie dalej jak wczoraj.— Ach, wczoraj. — Spuściłam wzrok. Wczoraj jeszcze wszystko było normalne, wczoraj wszystko było piękne. — Był sam?— Nie. — Spojrzał na mnie jakoś dziwnie. — Był razem z brwi, gorączkowo szukając jakiegoś wspomnienia z mojej rzekomej wczorajszej wizyty w tym miejscu. Byłam pewna, że jestem tu po raz pierwszy. Nie mogłam sobie przypomnieć, żebym kiedykolwiek wcześniej odwiedziła ten mały kantorek z towarami, a tym bardziej, żebym widziała wcześniej tego starszego Azjatę. Ale skoro on mnie widział, to ja musiałam widzieć jego, prawda?Wyszłam na zewnątrz z dziwnym uczuciem dezorientacji. Wciągnęłam mocno powietrze, które teraz niosło zapach słodkich kwiatów i ruszyłam w drogę. Chciałam przejść całą ulicę, na której mieszkaliśmy, całą długą Rua wzdłuż i wszerz, zaglądając do wszystkich bocznych uliczek i zakamarków. Przez kolejne godziny wchodziłam do sklepów i sklepików, zajrzałam do rzeźnika, który chciał mnie częstować szynką, i do golibrody, u którego musiałam przekrzyczeć głośne radio, weszłam do kawiarni pełnej turystek w ciemnych hidżabach i baru, w którym starsi panowie nie chcieli ze mną rozmawiać, ponieważ w telewizji grał Sporting CP. Pytałam przechodniów: „Przepraszam, widziała pani może tego chłopaka?”, podsuwając żwawej kobiecinie pod nos zdjęcie Wiktora, „Przepraszam, pan może widział? Przepraszam, a pan? Przepraszam, przepraszam…”.Wieczorem padłam na łóżko. Nienaturalnie jasne światło księżyca wdzierało się do pokoju, sprawiając, że wszystkie przedmioty i meble wyglądały jak rekwizyty na scenie — jak nierealne, smutne rekwizyty, których nikt nie chciał już używać. Ta poduszka, na której leżał Wiktor, ten fotel, w którym sprawdzałam rozkład pociągów jadących na południe, to krzesło, na którym Zo jadła śniadanie… Czy naprawdę jeszcze wczoraj byliśmy tutaj wszyscy razem, we trójkę? A może mi się to śniło? Światło księżyca powoli przesuwało się na kolejne przedmioty, uwydatniając ich absurdalność, a ja powtarzałam jak mantrę w myślach: to tylko księżyc, to tylko księżyc, nic więcej.
Żyj z całych sił. Kiedy czujesz że nie jesteś nikomu potrzebny, kiedy nie cieszy cię już nic. Wtedy pomyśl o tych biednych, którzy chcieliby żyć tak jak ty. Kiedy mówisz ,,życie jest złe”, kiedy wszystkich masz gdzieś. Wtedy wspomnij osoby te, które żyją wbrew sobie, które chciały by mieć chociaż ciebie.
Z całego serca dziękujemy wszystkim, którzy kiedykolwiek pomogli lub w dalszym ciągu pomagają nam i Adasiowi w walce o jego życie. Przede wszystkim dziękujemy naszym Wspaniałym Rodzinom - Babci Irence, Babci Krzysi, Dziadkowi Zbyszkowi, Wujkowi Konradowi i Cioci Oli i Wujkowi Jackowi - za nieustającą, ciągłą pomoc w każdej dziedzinie, za wsparcie i za tę ogromną miłość, którą darzycie Adasia. Dziękujemy Naszym Przyjaciołom - Ani D., Sylwii N., Kasi P., Ani K., Beatce K., Natalii J., Asi K., Ani i Pawłowi S., Emilce W. - za wsparcie, pomoc, serce dla Adasia i za to, że okazali się tymi, którzy dali się poznać w biedzie. Dziękujemy Lekarzom i Pielęgniarkom, którzy wraz z nami walczą o Adasia, którzy są gotowi do pomocy, gdy ich potrzebujemy i oprócz wiedzy i profesjonalizmu dają Adasiowi również serce. Dziękujemy za to, że nigdy nie usłyszeliśmy, że Adaś "nie rokuje" i że nie warto. Dziękujemy: Pani Doktor W., genetyk z Gdańska oraz Lekarzom i Pielęgniarkom z Oddziału Patologii Wieku Niemowlęcego AM w Gdańsku, zwłaszcza Pani Doktor J. Pani Doktor S., pediatrze ze Słupska oraz Pielęgniarkom z Przychodni Dziecięcej przy ul. Wojska Polskiego w Słupsku Pani Doktor M-B., neurolog z Gdańska Pani Doktor M., neurolog z Gdańska Pielęgniarkom z Oddziału Neurologii Rozwojowej AM w Gdańsku Pani H., pielęgniarce ze Słupska Pani Doktor B., endokrynolog z Gdańska Lekarzom i Pielęgniarkom z Hospicjum Dziecięcego w Koszalinie Dziękujemy moim przyjaciółkom terapeutkom, za stałą i profesjonalną rehabilitację Adasia, za miłość, którą darzą naszego synka, za ich codzienną walkę o każdy jego najmniejszy postęp, za to, że Adasiowa rehabilitacja nigdy nie była uzależniona od naszych finansów. Dziękujemy: Terapeutkom z Ośrodka "Dać Skrzydła" w Słupsku - Ani D., Sylwii N. i Kasi P. Ani K. i Fundacji "Dogonić świat" ze Studzienic, za stworzenie warunków do opieki nad naszym synkiem i innymi potrzebującymi dziećmi Całemu Ośrodkowi dla Dzieci Niewidomych w Sobieszewie Dziękujemy Księdzu Bolesławowi z Siemianic, za wszystkie ciepłe słowa i wspaniałe gesty oraz za ciągłą gotowość do pomocy. Dziękujemy wszystkim, którzy przekazali Adasiowi 1% podatku oraz darowizny finansowe, dzięki czemu możemy zapewnić synkowi taki sprzęt i warunki, jakich potrzebuje. Dziękujemy tym wszystkim, którzy wspierają nas i Adasia dobrym słowem i modlitwą, dzięki czemu wciąż mamy siłę do walki. Dziękujemy też tym wszystkim, którzy spotkawszy Adasia na swojej drodze, po prostu pomagają, czyniąc to, co w danym momencie mogą zrobić - Pani Renatce T., Pani Joli, mamie Oliwki. Dziękujemy rodzicom innych chorych dzieci, za kontakt, rady, wsparcie i poczucie, że nie jesteśmy sami. Dziękujemy Emilce, mamie Laury; Monice, mamie Bartunia; Gosi, mamie Adasia; Agnieszce, mamie Patrysia, Justynie, mamie Tomka. Dziękujemy Czytelnikom Adasiowego bloga za wsparcie słowami, czynami i myślą. Wszystkim tym, o których nie wspomnieliśmy w tych podziękowaniach, dziękujemy podwójnie. Od czasu narodzin Adasia spotkaliśmy na swej drodze tak wielu dobrych ludzi - wszystkim z całego serca dziękujemy! Patrycja i Krzysiek, rodzice Adasia
82 views, 0 likes, 0 loves, 0 comments, 3 shares, Facebook Watch Videos from Kochaj Całym Sercem Zakątek Niechcianych Zwierząt : Życzymy wam wszystkiego dobrego w nowym 2023 zarazem dziękujemy wam
– powiedziała o swoim życiu Matka Teresa w jednym z wywiadów kilka miesięcy przed śmiercią. Wyznała, że to codzienne, proste wypełnianie życzenia, które jako młoda dziewczyna otrzymała od swojej mamy. Trzymam Boga za rękę Dziękujemy Indiom – rozmowa z Jackiem Wójcikiem, jednym z założycieli ruchu „Maitri Kalendarium życia Matki Teresy Zdarzyło się naprawdę Spotkaliśmy świętą Adwokaci diabła Anioł Ubogich Święta od ciemności Najbiedniejsza z biednych Nikt nie wątpił w jej zjednoczenie z Bogiem: już za życia uważano ją za świętą. Każdy, kto spojrzał jej w oczy, dotknął jej rąk, odchodził wewnętrznie poruszony. Zgodnie z Ewangelią, świeciła przed ludźmi światłem dobrych uczynków. Znał ją cały świat. Ludzie różnych religii prosili ją o błogosławieństwo. W pogodnym obliczu Matki Teresy nie znajdowano śladów cierpień, o których wspominała swojemu kierownikowi duchowemu. Trudno uwierzyć, że przez długie lata pogrążona była w ciemności duchowej, tak jak wielu wielkich świętych. Już na łożu śmierci została poddana modlitwom o uwolnienie od ataków złego ducha. Jeden z braci misjonarzy miłości, zgromadzenia powołanego przez Matkę Teresę, wyznał, że często zastanawiał się, ile kosztowało Matkę to, że Bóg uczynił w jej sercu miejsce dla nas wszystkich… Jej pogrzeb przed sześcioma laty w Kalkucie (1997) zgromadził właśnie wszystkich: królów, prezydentów, bogaczy i nędzarzy. Podobnie będzie w Rzymie 19 października, choć mieszkańcy slumsów nie będą tym razem większością. Po uroczystej beatyfikacji na Placu św. Piotra, od 20 do 22 października relikwie nowej błogosławionej będą wystawione do publicznego kultu w Bazylice św. Jana na Lateranie. Zaraz po śmierci Matki w 1997 r. relikwiami o mało nie zostały: wiadro do obmywania chorych, siennik, białe sari i modlitewnik – całe ziemskie bogactwo pierwszej misjonarki miłości. Powołaniem zakonu jest miłość Matka Teresa była zakonnicą od 1928 roku i uczyła hinduskie dziewczynki geografii i historii. Bardzo przeżywała codzienny widok umierających na ulicach. „Nie można już znaleźć gorszej nędzy” – pisała w korespondencji do katolickiego pisma w rodzinnym mieście Skopje, w ówczesnej Serbii. Bóg odpowiedział na jej cierpienie 10 września 1946 r. Wówczas to w zatłoczonym pociągu do Darjeeling otrzymała „powołanie w powołaniu”, czyli wezwanie do służby nędzarzom. Założone przez nią nowe Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Miłości okazało się bardzo potrzebne światu. Siostry miały żyć jak ludzie, którym służyły: jeść, spać i mieszkać tak jak oni. Dlatego w domach sióstr nie było żadnych wygód. Misjonarki nie miały dywanów ani wykładzin, nie używały pralek, siadywały przeważnie na podłodze, a sienniki na łóżkach przykrywały wypranymi workami po pszenicy. Ich zadaniem nie było zwalczanie biedy poprzez pomoc socjalną czy medyczną, lecz dawanie miłości wszystkim odrzuconym i niekochanym: nędzarzom, alkoholikom, prostytutkom, dzieciom ulicy, trędowatym. Matka Teresa pragnęła, by każdy człowiek został obdarzony miłością i współczuciem, zanim jeszcze dostanie jedzenie i leki. Bardzo tego pilnowała, co narażało ją na krytyki, nawet ze strony życzliwych ludzi. Wiedziała jednak co robi: od początku nie zamierzała zakładać szpitali, przeczuwając, że siostry zajęte robieniem zastrzyków i prześwietleń, przestałyby przyjmować umierających z ulicy. Miłość do wszystkich ze względu na Jezusa miała cechować każdą misjonarkę. Matka Teresa sama dawała przykład: będąc już w średnim wieku i „u szczytu sławy”, jak inne siostry szorowała podłogi i myła ropiejące ciała. Swoje siostry mierzyła własną miarą – była wymagającą, ale kochającą matką. Potrafiła zganić młode siostry, pisząc: „W wielu naszych wspólnotach powodujecie, moje siostry, wiele zmartwień i bólu. Gdybyście były w domu czy w świecie, nie śmiałybyście postępować w ten sposób. Byłybyście ostrożne z obawy, że stracicie pracę albo – gdybyście miały nadzieję na zamążpójście – że nikt nie zechce się z wami ożenić. Ledwie złożyłyście śluby, a już zwróciłyście uwagę na swoje zdrowie: »Nie mogę jeść«, »Nie mogę pracować«, »Nie mogę chodzić«, »Boli mnie w krzyżu« – oto najczęstsze dolegliwości naszych młodych sióstr. Niektóre z was robią tak niewiele, że gdyby miały otrzymać zapłatę, nie zarobiłyby nic. A ślubujecie bezinteresowną służbę, pełnioną całym sercem” (cyt. za Kathryn Spink, „Matka Teresa. Autoryzowana biografia”.) Źródło: 송파 Z스파, 송파지역의 스웨디시 분야 추천 BEST – 마사지몬 ‘잠실z스파’ 태그의 글 목록 – Daum [Z스파] 송파구 신천동 마사지 잠실역,잠실나루역,몽촌토성역 … 잠실건마_Z스파 일상에 지친몸과 마음의 힐링을 위하여 저희 … 주제와 관련된 이미지 잠실 z 스파
Podczas sobotniego Wieczernika w Gietrzwałdzie nasza wspólnota rozpoczęła czas przygotowywania na przyjście Ducha Świętego. Podczas wspólnej modlitwy uwielbialiśmy Boga. Przyzywaliśmy Ducha Świętego, prosiliśmy o Jego prowadzenie nas na drodze naszego powołania. Dziękowaliśmy Bogu za wszystko, co przeżywamy, czego doświadczamy, za otrzymane dary, łaski, za życie. I uwielbialiśmy Go z radością, z wielką energią, całym sercem, ze wszystkich swoich sił. Pragnęliśmy, by to dziękczynienie, uwielbienie objęło nas całych. Dziękujemy kapłanom, siostrom zakonnym, wszystkim pielgrzymom wypełniającym Bazylikę za ten piękny czas naszego trwania na modlitwie w Wieczerniku wraz z Panią Gietrzwałdzką.
qRYy.
  • 7kmpnqia05.pages.dev/8
  • 7kmpnqia05.pages.dev/92
  • 7kmpnqia05.pages.dev/46
  • 7kmpnqia05.pages.dev/87
  • 7kmpnqia05.pages.dev/19
  • 7kmpnqia05.pages.dev/57
  • 7kmpnqia05.pages.dev/80
  • 7kmpnqia05.pages.dev/41
  • dziękujemy dziękujemy całym sercem z całych sił mp3